niedziela, 9 sierpnia 2015

ROZKAZ! czyli droga donikąd

Chłopiec o dowolnym imieniu wracał do domu ze szkoły przez wiele lat równo o 16:05.
Od razu musiał rzucić plecak w kąt i umyć ręce, bo wiedział, że zaraz ojciec mu zwróci uwagę. "Powinieneś szybciej zasiadać do stołu, synu, czekamy". Nie zrozumiał nigdy, dlaczego obiad był na stole dwie minuty przed jego powrotem. "Dlaczego nie możemy jeść obiadu dziesięć minut później?" Pytanie zupełnie daremne, bo jak się okazuje żaden z rodziców nigdy nie miał konkretnej odpowiedzi. Potem, tak samo jak z tym obiadem, spieszył z odrabianiem lekcji (same piątki - "tylko po co mi to"), powrotem z boiska do domu (19 zero, zero - i odruch Pawłowa), wieczornym czytaniem (byle mieć za sobą te piętnaście stron), myciem (rach, ciach i nara) i spaniem (wreszcie koniec ględzenia). Rodzice chodzili za nim, by otoczyć go serdeczną opieką, skrzydłami muskali jego ramiona, z wielką dobrocią podawali na tacy wszystkie zasady i powinności. Rozkazy, które się sypały, były zawsze moralizowane. "To z troski, synku.", "Chcemy dobrze dla Ciebie, żabciu", "Powinieneś wiedzieć, jak bardzo NAM zależy, kochanie.", tak więc, nie kłóć się i "Zrób porządek w pokoju.", "Zastanów się kim chcesz być w przyszłości.", "Dzisiaj masz szlaban, bo nie zjadłeś obiadu.", "Nie wolno ci mówić takich rzeczy.", "Teraz skup się na nauce, a nie na bujaniu w obłokach.", "Idź na zajęcia szachowo, to ci pomoże się rozwinąć.", "Musisz być grzeczny i ładnie się uśmiechać." Nie było chwili, by chłopak skorzystał z własnej intuicji, by zdołał zrobić coś po swojemu, by wymyślił własny sposób, by odnalazł w sobie głos, by poczuł się wartością samą w sobie, gdyż nieprzerwanie musiał pracować na uznanie rodziców, na ich miłość, na ich uśmiech, na nagrody... by uniknąć niechybnej kary. Chłopiec ten wyrósł na mężczyznę, którego życie płynęło stabilnie jak po naprężonej linie. Dobre wykształcenie, narzucone przez rodziców, ślub nie z miłości, lecz z powodu przewagi plusów, dobra praca - trudna i odpowiedzialna (pasja, hobby, zainteresowania - a co to niby jest), regularne pływania - co dwa dni o 18:15, w weekend luksusowy hotel nad jeziorem - w barze alkohole świata płynęły szeroką rzeką, wśród przyjaciół i biznesowej śmietanki... A na koniec lina, po której tak wszystko gładko szło, owinęła się wokół jego szyi przytwierdzona metalowym hakiem do sufitu, w pokrwawionych ustach znajdowała się pęknięta fiolka z trucizną, a w głowie dziura jak tunel po Glocku 45ACP. 

Inny chłopiec po powrocie do domu rzucał plecak w kąt, mył ręce, a następnie gotował z rodzicami obiad, podczas którego każdy odpowiadał pokrótce jak minął mu dzień. Odrabiał lekcje, kiedy chciał. "Synku, ty musisz wiedzieć czego w życiu chcesz. Nie chcesz się uczyć, w porządku, to twój wybór". Kiedy nie zdał, stwierdził, że to bezsensu, że lepiej przebrnąć przez ten gąszcz zbędnej wiedzy. Na boisku doświadczał jedynie przemocy, więc zaczął chodzić do szkółki szachowej, bo jak się okazało, chodzili tam fajni ludzie, z którymi można normalnie porozmawiać - jak z rodzicami przy stole, na luzie, szczerze. Długo nie sprzątał w pokoju, lekceważąc niezadowolone miny rodziców. Kiedy poznał swoją pierwszą dziewczynę, pierwszą miłość, zaczął sprzątać regularnie i porządnie. Popełniając głupotę, szedł do ojca lub matki, aby zapytać, "kurde, co mam teraz zrobić?". Ci w pierwszym rzędzie mówili, "bardzo cię kocham, i postaram ci się pomóc", a potem długo rozmawiali o dojrzewaniu, życiu, odpowiedzialności i konsekwencjach swoich czynów, dochodząc do wniosku jak naprawić sytuację. Wszelkie rozkazy i zakazy wyrażane były poprzez działania i czyny rodziców, ich pewność siebie i pewność, co do wartości, które reprezentowali. Chłopiec ten studiował bardzo długo, wiele razy zmieniwszy kierunek nauki, a kończąc koniec końców ten wymarzony. Potem wiele, wiele lat borykał się z pracą, nie chciał dawać sobie wejść na głowę szefom, nie umiał sprostać ciągłym, bezmyślnym rozkazom, nie potrafił wciąż i wciąż odtwarzać zadania, do których ktoś napisał scenariusz. Depresja piekła w pięty, nawracając niczym burza piaskowa. Poszedł drogą wielościeżkową, trudną, górzystą, trafiając wreszcie tam, gdzie mógł się spełnić pod względem zawodowym i osobistym (łącząc wiedzę z pasją), zarabiając przy tym dokładnie tyle, ile mu było trzeba, aby normalnie żyć. Rozwinął przez te wszystkie lata swoją osobowość, zyskał też cudowną świadomość. Zamieszkał z ukochaną kobietą, którą poznał na plaży, wkrótce porodziły się dzieci, którym poświęcił swoją uwagę bez reszty, którym zapewnił bezpieczeństwo, opiekę, mądrość, miłość i wsparcie do końca swych ostatnich, przepełnionych radością dni - "życie mi się udało, choć łatwo nie było... ale czyż nie właśnie dlatego mi się udało? Dlatego, że się uparłem i poszedłem własną drogą...". A autorytetem byli przez całe życie jego rodzice, którzy ani razu nie wydali rozkazu, ani zakazu, lecz dali mu to czego potrzebował najbardziej... 
CO mu dali, wiecie?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz