sobota, 25 lipca 2015

Niewidomi, a Jednak Zapatrzeni w Siebie



Nie przeglądaj się w lustrze. Każdy widzi cię innym. Nawet kiedy widzisz się w lustrze, widzisz się za każdym razem innym niż jesteś. Człowiek niewidomy – nigdy prawdy nie pozna, nie zobaczy siebie, takim jakim jest, o ile jakimkolwiek jest; o ile kimkolwiek jest. Nie zobaczysz tego, co trzeba, bo cała twoja rzeczywistość dostosowuje się do twoich oczekiwań, przekonań, komentarzy, norm społecznych... Ile w ogóle nas samych jest w nas? 21 GRAM

Tak niewielu jest co znają prawdę o istnieniu, o rozwoju, tym jedynym, najprawdziwszym – rozwoju świadomości – a nie ciała, materii czy błahych umiejętności. Ci właśnie ludzie, o otwartych oczach umierają niezrozumiani, czasem nawet osamotnieni, z popiołem na sercu po palonych przyjaźniach, zbyt gorących uczuciach, więzach z bliskimi i dalekimi. Spłoszone dusze szukają nowego miejsca. Ale boją się wejść w kolejne ciało. Bo co je czeka? Lustro… krzywe zwierciadło, w którym ciało odnajduje swoją tożsamość lub właśnie w nim ją gubi. 

Rozwój? Pfff… Człowiek powraca do zgarbionej pozycji ciała, tak zwanej komputerowej. Ludzkość dotarła do kresu. Już od dawna jest swoją własną klatką; swoim zniewoleniem. Ludzkość sama doprowadza się do zagłady, i przyczyni się też do ostatecznej apokalipsy. Dalekie pokolenia dzisiejszego świata powrócą do pozycji trzy, czteronożnej, a może i więcej, to zależy od eksperymentów z mutacjami genetycznymi. Chciałbym widzieć, że zmierza to wszystko ku lepszemu, ku wielkiej mądrości, ku wyższej świadomości… ale nie widzę. Chciałeś władzy człowieku? Do jaskini! Do nory! 

Masz kamień i drewno, najpierw dogłębnie zawładnij nad sobą, ogniem i rodziną. Zajmij się wreszcie sobą, a nie: manipulowaniem słabszymi, poddanymi, wyćwiczonymi ludzkimi szczurkami; wyimaginowanymi obowiązkami; szukaniem nowostek i ploteczek; bezmyślnym doprowadzaniem się do przedwczesnej śmierci; kierowaniem się próżnością, a co gorsza korzyściami. 

NIE, nic nie mów! Po co? Przecież ci-co-wiedzą-nie-mówią, lecz milczą. Milczenie jest złotem. Nie chcesz złota, to nie bądź egoistą: milcz! – otrzymaj złoto i podziel się z innymi. Nie chcesz się dzielić? Nie chcesz milczeć? Ok. Przyjmij więc złoto ode mnie. Zauważ, że milczę… ja piszę…



Dosłownie niesłowna dygresja


Studenna studnia. Studniowa stodoła. Studnia Studenna. Studnia. Sto dni. Stodoła. Sto dołów. Setny dzień. Setny dół. Studnia – setnego dnia dokopali się do wody. Stodoła – setny dół zamknął prace nad fundamentami.


Zna czy nie zna? Nieczyzna… czyzna. Ob-czyzna. Czy zna? Nic nie znaczy obczyzna dla patrioty. Nie zna i poznać nie chce, dlatego jest obczyzną. Czy zna? Nie, nie zna. 

Słowa… są takie znaczące i bliskie sobie, a jednak dalekie i obce; a często jest, że wręcz metaforycznie istnieją i oddają rzeczywistość. Z bezsensu można wciągnąć sens. Dno. Setne nawet. W jeden dzień lub sto. 

No naprawdę… to jest jak studnia… bez dna.




niedziela, 19 lipca 2015

I Co, Że Ciąży, i Co, Że Pali?

Życia pęd zawzięcie nie daje wziąć oddechu, by racjonalnie pomyśleć o sprawach przeszłych – zresztą nie warto; życia pęd rzeźbi zmysły zacięcie, daje niezły wycisk – przecież w ustach czuję posmak krwi. Może ja sam w mylnym świetle stawiam świat, wydarzenia, lata lekkomyślnie zapomniane? Dawni ludzie i ich twarze; blade, zmęczone… rozpromienione, radosne – wiszą na białych ścianach galerii – ja stoję, a ściany płynął; mijają mnie kolejne portrety – wszystko niczym sen na jawie, obrazy stają się żywe, twarze śmieją mi się prosto w twarz. Mówią do mnie. I nie przypominają mi się te wszystkie słowa – widzę jedynie nieme ruchy warg, za to przypomina mi się ten drążący trend słów powieszonych na stryczkach; o słowach głucho wybrzmiewających, przepadających bez zrozumienia; o słowach pełnych treści, które w chwili wypowiadania przemijają z wiatrem.

Przyjaciel, po którym została jedynie pamięć, a nie jest nieżywy – obraz otoczony brudno złotą ramą; przeleżany, zapomniany i smutny. Zaniedbanie za sprawą niewypowiedzianych słów, które wydawałoby się nie są nikomu do niczego potrzebne; za sprawą właśnie tych najważniejszych słów, które utkwiły gdzieś pomiędzy całą resztą tych niepotrzebnych, jazgotliwych niczym horda hien. Tak naprawdę żadne nie wybrzmiały dźwięcznie i słyszalnie. Przyjaźń, ucinając sobie drzemkę, niespodziewanie umarła, żałośnie jęcząc niczym zapity bezdomny. Dech ciemności powiał w twarz. Niepocieszenie. W milczeniu staram się odczarować wszystkie te chwile – tory zardzewiałe i dworce upadłe, będące wówczas bezpiecznym schronieniem; ale dzisiaj, dzisiaj wieje tu jedynie pustką, i jest zimno.

Ostał się we mnie nieopisywalny świat emocji – galeria wirujących frazesów, huragany barw wypadają z obrazów niczym monsunowe fale, fabryka fantazji, machina mieniących się prawd, katalizator myśli, które spływają rzeką – w tej właśnie niezwykłej galerii – a w wodzie walczą bestie z pięknościami, aż woda się pieni. Wszystko to jest metropolią chaosu, trwającą w nieładzie – pięknym niczym dziki, jesienny las liściasty. I wtedy gdy sądzę, że jestem oblepiony światłami szczęścia przepadam – zawsze za późno dowiadując się dlaczego – w zupełnie mi nieznanej studni. Opadam, opadam, opadam bez końca… Z plaskiem uderzam w wodę – naiwnie myśląc, że gdzieś dotarłem – ale wtedy okazuje się, że tonę w nieznośnej lekkości bytu; tonę w toni bez barw, zmierzając ku dnu. I dopiero jak go dotknę, choćby włosem, nagle staję na nogach; nie wiedzieć jak, nie wiedzieć skąd; choć to na pewno po raz kolejny dzięki niej, tej, która ręki podać się nie boi.

Co by nie było czas nigdy się nie cofnie; a tak trudno jest zaufać, że stało się dobrze, że stało się najlepiej jak mogło; tak trudno jest wierzyć, że inaczej być nie miało, nie mogło, nie chciało; niełatwo mi przychodzi zaufać sobie, że zrobiłem to, co do mnie należało, że czułem to, co czułem, że działałem zgodnie ze swoim przekonaniem, że prowadził mnie instynkt… Bo czym by było moje życie, gdybym wyrzekł się sam siebie; czym było moje życie bez tej osi wiary. Ufam sobie, bo nikt za mnie nie żył, i żyć nie będzie.

I co, że ciąży, i co, że pali – najważniejszy jest, choćby od czasu do czasu, grunt pod nogami – ten fakt, że ona jest mi oddaną, a ja jej z siłą taką samą.

I co, że ciąży, i co, że pali – gdybym tak miał w lekkości wznosić się nieskończenie, rozpadłbym się w mroźny pył kosmosu – nic by po mnie nie zostało – a tak jestem, tu i teraz. Dzień dobry. Dziękuję. Do widzenia.